Całe życie szukałam tej Miłości
Niech moja udręka duchowa – trwająca prawie 40 lat – będzie dla innych przestrogą. Wiem‚ jak wygląda walka duszy z diabłem. Tę walkę może wygrać tylko Bóg‚ bo tak naprawdę to On walczy o duszę. Mój Pan pokazał‚ jak wielką jest Miłością. Odpowiedział na moje rozpaczliwe wołanie. Jestem w Kościele Jezusa Chrystusa. Jego Moc jest nieograniczona i niezwyciężona!Nasze dusze są nieśmiertelne‚ czy w to wierzymy‚ czy nie. Uciekajmy do Miłosiernych Ramion Boga Ojca póki czas. Przecież żyjemy po to‚ aby tę Miłość Boga odnaleźć‚ przyjmując za darmo Zbawienie‚ jakie wycierpiał Jego Syn. Bez tego Zbawienia nie wejdziemy do raju. Nie łudźmy się i nie dajmy się zwieść błędnym naukom. Żyjemy‚ żeby doświadczyć‚ a potem świadczyć o Miłości Ognia – Ducha Świętego‚ Miłości‚ która przewyższa wszystkie rozkosze ziemskiego życia.
Pustka grzechu
Urodziłam się w wielodzietnej‚ katolickiej rodzinie‚ której wiara była prosta i żywa. Jako maleńkie dziecko przeżyłam wraz z rodzicami i rodzeństwem wywózkę na Syberię. Po kilku latach powróciliśmy do Polski. Skończyłam szkołę. Kierowana wielką ambicją wyjścia z biedy‚ poszłam na studia. W szkole średniej religii nie było‚ na studiach zaś jej nie szukałam‚ więc nie miałam praktycznie żadnej formacji duchowej. Rósł za to we mnie grzech i pycha umysłu. Byłam jeszcze na studiach‚ kiedy wraz z narzeczonym postanowiliśmy się pobrać. Ślub kościelny mąż wziął dla mnie‚ a ja chyba dla rodziców. Żadne z nas nie poczuwało się do większej odpowiedzialności ani za siebie nawzajem‚ ani za życie‚ które może się począć. Poczęło się Pierworodne. Bałam się‚ że nie ukończę studiów‚ więc skazałam moje dziecko na śmierć. Potem były następne śmiertelne grzechy. Rósł lęk‚ egoizm‚ wewnętrzna pustka. Mąż był coraz bardziej obcy. W końcu przyszły na świat dzieci. Jedno z wadą serca – wtedy zgięte kolana na Jasnej Górze i prośba do Matki Bożej o życie dla córeczki. Zostałam wysłuchana. Operacja serca udała się. Syn – z chorymi stawami‚ ogromnymi lękami. Dzieci płaciły czeki wypisane in blanco diabłu. A we mnie rósł głód miłości i ogromna pustka.
Szkoła okultyzmu
Zainteresowałam się tzw. medycyną naturalną. Nie byłam świadoma tego‚ że pod jej płaszczykiem kryją się New Age i różne formy okultyzmu‚ i że angażując się w nią‚ w pełni służę śmierci. Zapisałam się do szkoły medycyny naturalnej we Wrocławiu. W programie zajęć były: astrologia‚ numerologia‚ medytacje wschodnie‚ tai chi‚ joga‚ akupunktura‚ elementy magii‚ Reiki. Poszłam też na kurs akupunktury do – nieżyjącego już – prof. Garnuszewskiego. Mimo iż medycyna uznaje akupunkturę za gałąź wiedzy‚ trzeba być świadomym‚ że jest ona skażona okultyzmem (profesor na przykład używał wahadełka). Tu też poznałam medyczny Qi Qong i jego nauczyciela Marcusa Bougarda. Były ćwiczenia‚ obozy‚ medytacje. Marcus polecił nam‚ byśmy wybrali sobie‚ według własnego uznania‚ źródło mocy. Wybrałam Hostię Świętą. Otrzymaliśmy stosowne amulety. Pod pozorem dobra kryło się ogromne zło. Jednocześnie pełna rozpaczy patrzyłam w niebo i wołałam: Panie‚ jesteś Miłością‚ proszę‚ pokaż mi‚ że tak jest‚ bo na razie panicznie się Ciebie boję! Znajomy kapłan podarował mi książkę „Przekroczyć próg nadziei” Jana Pawła II‚ z drugiej strony – koleżanka z wrocławskiej szkoły przyniosła książkę „Piękna strona zła”. Pan walczył o moją duszę. Chodziłam do kościoła‚ przyjmowałam Komunię św.‚ nie wiedząc‚ że robię to świętokradczo. Nie widziałam zła. W tym czasie modliłam się już Różańcem. Nawet podczas zjazdów w szkole wieczorami zapalałyśmy z bliskimi koleżankami świeczki i odmawiałyśmy tę modlitwę. Większość słuchaczy owej szkoły wierzyła w Boga. Diabeł też wierzy‚ a Panu Bogu nie chce służyć. Ja też nie służyłam. A Pan mówi: Nie możecie służyć Bogu i mamonie (Łk 16‚ 13). Pisma Świętego niestety nie czytałam. Rozczytywałam się za to w mniej lub bardziej okultystycznych książkach i zanieczyszczałam nimi swój dom. Z czasem jednak przyszły wątpliwości‚ czy to‚ czym się zajmuję‚ to aby na pewno medycyna naturalna. Zaniepokoiłam się‚ kiedy w księgarni szkoły zobaczyłam karty Tarota. Uciekaj stąd! – usłyszałam w sercu. Na kolejny zjazd nie pojechałam. Starałam się zerwać kontakty z tamtym środowiskiem‚ ale jeszcze długo ścigały mnie najróżniejsze zaproszenia.
Trudna droga powrotu
Dzięki pomocy mojej córki i jej kolegi kleryka odbyłam spowiedź u ojca duchownego seminarium. Potem zostałam zaproszona na rekolekcje ignaciańskie – w Wolborzu Bóg postawił na mojej drodze świętych kapłanów‚ wśród nich o. Józefa Kozłowskiego SJ. Pielgrzymki do Medjugorie i rekolekcje u o. Jozo Zovko przyniosły mi doświadczenie ogromnej Miłości Bożej. Wreszcie listopadowy wieczór w Licheniu – Droga Krzyżowa i głęboka świadomość popełnionych zbrodni‚ przelanej krwi niewinnej. Moje małżeństwo się rozpadało. Mąż postanowił odejść. Nie zdążył. Zginął w wypadku w Godzinie Bożego Miłosierdzia‚ kiedy znajomy kapłan odprawiał Mszę św. o nawrócenie grzeszników‚ obejmując również męża‚ bo znał naszą sytuację rodzinną. W tym czasie ja po wypadku samochodowym byłam od pewnego czasu przykuta do łóżka. W dniu śmierci męża w moim pokoju została odprawiona Msza św. o to‚ aby wielkie cierpienie Pana Jezusa i małe moje dało naszej rodzinie moc trwania w dobrym. Po Mszy św. zapanowała niezwykła cisza. Przyszedł żywy Bóg. W nocy po śmierci męża usłyszałam w sercu jego głos‚ mówiący‚ że „tam” liczy się to‚ co zrobiło się dla drugiego człowieka i ile włożyło się w to serca. W czasie pogrzebu Pan pokazał mi jak na błyskawicznym filmie wszystko to‚ co było dobre i złe między mną i mężem. Było mi wstyd! Zrozumiałam‚ że w chwili mojej śmierci zobaczę tak samo relacje ze wszystkimi spotkanymi przeze mnie ludźmi i wszystkie moje uczynki. Wracałam powoli do zdrowia fizycznego. Duchowo toczyłam straszną walkę. Raz złapaną ofiarę wróg atakował ciągle. Chwyciłam 5 kamieni podanych przez Matkę Bożą w Medjugorie‚ złożyłam swoje życie jako ofiarę dla zbawienia dusz i rozpaczliwie walczyłam. Córka rozpoczęła studia‚ zaczęły się trudności duchowe. Podobnie było u syna. Rozpaczliwie walczyłam: codzienna Eucharystia‚ cały Różaniec‚ Koronka do Bożego Miłosierdzia‚ regularna spowiedź‚ modlitwy wstawiennicze – również księży egzorcystów.
Zniewolenie
Wydawało mi się‚ że moja dusza uwalnia się z okowów śmierci‚ lecz i tym razem wpadłam w pułapkę. Znów‚ choć inaczej‚ zajęłam miejsce Pana Boga: chciałam się sama zbawić‚ nie rozumiejąc‚ że za moimi działaniami i gorliwymi modlitwami‚ również za inne osoby‚ stoi ogromna pycha umysłu i egoizm. Nieustannie osądzałam innych ludzi‚ poprawiałam nawet księdza proboszcza. Popadłam w pseudomistykę. Jednocześnie przeżywałam ataki potwornego lęku‚ zazdrości‚ miałam myśli samobójcze. Na adoracji Najświętszego Sakramentu robiło mi się niedobrze‚ a po Komunii św. czułam węże na szyi. Rozpoczęły się nocne ataki demoniczne na ciało i duszę. Z jednej strony chciałam przypodobać się Bogu‚ a z drugiej – pielęgnowałam mniej lub bardziej skryty żal i pretensje do Pana o to‚ że ja tak się staram‚ a wciąż doświadczam trudności. Owszem‚ spowiadałam się‚ ale była to tylko „wyliczanka”. Z czasem manifestacje złych duchów zaczęły przybierać na sile. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu czułam silną nienawiść do Pana Jezusa‚ potem nagle zasypiałam. Na chwilę traciłam świadomość w trakcie Przeistoczenia lub na czytaniu szczególnie istotnego dla mnie fragmentu Ewangelii. Myślałam‚ że tak musi być! Scenariusz wciąż się powtarzał: spowiedź‚ atak złych duchów‚ upadek‚ żal do Pana Boga… Czułam w sobie obecność kogoś obcego‚ kto nienawidzi Pana Boga. Rozpaczliwie prosiłam Matkę Bożą o pomoc. Zawierzyłam się Jej Niepokalanemu Sercu i Matka Najświętsza przyszła mi z pomocą. Zaprowadziła mnie do Swego Syna.
Pomoc Matki
8 grudnia w Godzinie Łaski Kościół pobłogosławił moje wdowieństwo. W nocy poprzedzającej konsekrację usłyszałam w sercu: Przyjmuję cię z twoim grzechem. Przygotowując się do tej uroczystości poprzez rekolekcje‚ widziałam połowę mego serca jasną‚ połowę ciemną. Było to dla mnie źródłem ogromnego cierpienia. Ksiądz prowadzący obiecał modlić się‚ aby Pan Jezus uczynił całe moje serce jasne. Ja prosiłam Pana‚ aby sam zatroszczył się o mnie‚ bo nie wiedziałam już‚ co robić. Dzięki pomocy koleżanki spotkałam się z księdzem‚ który ma łaskę czytania w duszy‚ poznania ludzkich grzechów. Wysłuchawszy mojej spowiedzi‚ rozeznał opętanie. Stan ten był skutkiem świętokradczych spowiedzi i Komunii św.‚ zapomnianych‚ nienazwanych i niewyznanych w sakramencie pokuty grzechów przeciwko pierwszemu przykazaniu Bożemu‚ połączonych z grzechami przeciwko piątemu i szóstemu przykazaniu. Po spowiedzi z całego życia‚ odprawionej według rachunku sumienia przygotowanego przez tego kapłana‚ po modlitwie uwolnienia‚ uzdrowienia‚ po odprawieniu pokuty zaczął się proces prawdziwego uzdrowienia. W święto Matki Bożej z Lourdes‚ podczas odprawianej medytacji‚ usłyszałam w sercu recytowany Dekalog. W Zwiastowanie zobaczyłam oczyma duszy swoje grzeszne pragnienia i oczekiwania wobec Pana Boga. Uklękłam przed figurką Matki Bożej Fatimskiej‚ nareszcie całą sobą powtarzając za Matką Najświętszą: Oto ja‚ służebnica Pańska‚ niech mi się stanie według słowa Twego…
Uznać swoją grzeszność
Odnajdywałam zgubioną tożsamość. Nie bałam się już przyjąć siebie tak bardzo grzesznej. Słowa św. Pawła o tym‚ że będzie się chlubił ze swoich słabości‚ aby zamieszkała w nim Moc Boża‚ nabrały dla mnie treści. Zrozumiałam‚ że najpierw uciekałam od siebie samej; niestety uciekałam w ramiona Szatana. Bałam się prawdy o sobie‚ nie chciałam pamiętać o swoich grzechach‚ nie umiałam wybaczyć sobie samej‚ obwiniałam siebie i Pana Boga. Nienawidziłam siebie. Potem perfekcyjnie starałam się wypełniać to wszystko‚ co Kościół zaleca i – choć nieświadomie – chciałam się sama zbawić. Nie przyjmowałam Daru Bożego‚ Zbawienia‚ które Pan Jezus wysłużył dla mnie za darmo! Nie przyjmowałam Miłosierdzia Bożego. Rany mojej duszy były tak ogromne‚ że nie umiałam przyjąć Miłości Bożej. Pan w Swojej cierpliwości‚ stałości‚ dobroci‚ mocy‚ Miłosiernej Miłości uwalniał mój zniewolony umysł z pęt kłamstwa‚ przywracał zdrowie duchowe‚ psychiczne i fizyczne. Uwalniał z lęków i samej siebie. Odnajdywałam siebie na nowo‚ inaczej – w Bożej Miłości. Matka Najświętsza rodziła mnie na nowo. Zwykle działo się to podczas spowiedzi‚ Eucharystii‚ adoracji Najświętszego Sakramentu‚ odprawiania Drogi Krzyżowej czy rekolekcji. Doświadczałam uzdrawiającej mocy Bożej. Przychodziła nowa‚ inna świadomość‚ zaczynałam widzieć to‚ czego wcześniej nie dostrzegałam. Zmieniał się mój sposób myślenia i patrzenia na siebie samą i na innych. Odkrywałam poczucie wartości siebie jako ukochanego dziecka Bożego. Uświadomiłam sobie‚ że każdy mój oddech to tchnienie miłującego Boga Ojca. On jest zawsze we mnie. Tak rozpaczliwie Go szukałam‚ a dziś za św. Augustynem mogę powiedzieć‚ że szukałam na zewnątrz‚ a On był zawsze we mnie‚ wewnątrz mnie. Miłości Najpiękniejsza‚ tak późno Cię poznałam! Za tym wielkim dziełem stoi Matka Najświętsza. Dziękuję Jej za to i za moją ziemską matkę‚ za miłość i za wszystko‚ co mi Pan uczynił. Na kolanach chcę prosić za córkę i syna‚ za ich rodziny‚ bo Twoje Zmartwychwstanie‚ Panie‚ jest też moim i moich dzieci zmartwychwstaniem – wierzę w to‚ Panie.